Kontakt / Contact

Uwielbiam takie spotkania – prawie jak z obcymi :)
5 rano, wychodzę z Dharmą na jej poranne siusiu. Na chodniku przed blokiem leży kawałek grubego patyka. Przy bliższych oględzinach patyk okazuje się być turkuciem podjadkiem. Przypominam, że znajdujemy się w środku ponad 500 tysięcznego miasta!
Turkuć stoi sobie spokojnie na chodniku, jedyne miejsce w pobliżu gdzie może „zejść pod ziemię” to spłachetek ziemi jakiś metr na półtora.

Odstawiam Dharmę do domu, i uzbrojona w aparat (a jakże) oraz słoik wracam po turkucia. Ze smutkiem podejmuję 2 trudne decyzje:

1. jednak nie będę go hodować i nie nazwę go Antoni (co za przykrość :/)
2. nie wypuszczę go do mojego ogródka (mimo że tam byłoby mu najlepiej), bo podżeranie moich lilii może wywołać między nami swego rodzaju napięcie :D

Ostatecznie po krótkiej sesji turkuć zostaje zapakowany w słoik i wyniesiony w bezpieczne miejsce…

…gdzie od razu postanawia zejść mi z oczu – wprost do podziemia…

…a ja po powrocie do domu zaczynam jednak żałować, że nie wypuściłam turkucia do ogródka.

Pal sześć lilie – ale ile z nas może pochwalić się własnym turkuciem o imieniu Antoni? :)

I jeszcze jedno. Jeśli widzieliście o 5 rano w osobę w przykusym, różowym szlafroczku, miotającą się po ulicy z aparatem i słoikiem – to nie okazujcie zdziwienia – to tylko ja :) (a tutaj garść informacji o turkuciu).

I love these kinds of meetings – maybe not with aliens, but almost  :)
5 in the morning, I go with Dharma for her morning pee. On the sidewalk in front of the block is a piece of thick stick. On closer inspection – stick turns out to be mole cricket! Remember, we are in the middle of the city over 500 thousand citizens!
Mole cricket is standing quietly on the sidewalk, the only place nearby where he can „go underground” it’s a piece of land with an area of ​​one meter per meter.

So I escorted Dharma to the house, and armed with a camera (of course!) and a jar I came back for an insect. Then, with sadness, I undertake two difficult decisions:
1. I will not grow him and won’t name him Anthony (what a pain :/)
2. I will not let him go into my garden (although there would be his best), because nibbling of my lilies can cause between us,let’s say, a kind of tension :D
Finally, after a short photo session mole cricket is packed in a jar and raised in a safe place… where he immediately decides to go out of my sight – straight to the underworld … and I’m back home but I begin to regret that I didn’t released him in the garden.

To hell with my lilies – but how many of us can boast its own mole cricket named Anthony? :)

And one more thing. If you’ve seen about 5 am on the street the person in skimpy pink housecoat with a camera and a jar – don’t panic, it’s just me :) (and main information about the mole cricket you can find here).

Rama / Frame

A konkretnie – rama na biżuterię. Dziwnie brzmi? Otóż dostałam taką oto ramę – piękną w kształcie, niestety złocenia są całkiem nie w moim guście.

Zaczęłam od przemalowania jej na kolor ecru, potem lekko przetarłam  papierem ściernym, który w kilku miejscach delikatnie odsłonił złocenia spod spodu. Na końcu suchym pędzlem i bitumową pastą postarzyłam całość.

Zakupioną cudnym zbiegiem okoliczności siatkę chicken wire  przycięłam do odpowiedniej wielkości i tapicerskim zszywaczem przymocowałam od spodu ramy.

Całość prezentuje się – moim zdaniem – o wiele lepiej niż na początku…

…a służy do wieszania kolczyków i innej biżuterii.


Specifically – the frame for jewelry. Sounds strange? Well, here I got this frame – beautiful in shape, unfortunately gilding is definitely not in my style.
I started by repainting it to the color of cream, then gently rubbed it with sandpaper, which in some places gently uncovered gilding from underneath. At the end, I used dry brush and bitumen paste to give it old look. I cut proper shape from chicken wire and using tapestry stapler I fastened to the bottom of the frame.
The whole frame – in my opinion – looks much better than at the beginning and will be used for hanging earrings and other jewelry.