Nazywane potocznie Świnksami – 2 świnki morskie.
On – brunet – bez nałogów, raczej spokojny, domator. Ma na imię Filip.
Ona – żywiołowa, energiczna blondynka, samodzielna i pewna siebie. Ma na imię Bazylia.
Razem tworzą parę, zgodna do momentu pojawienia się na horyzoncie pęczka pietruszki lub garści zebranego na działce „zielska”. Wtedy niestety dochodzi do gorszacych scen…
Bazylia trafiła do mnie w czasach, gdy pracowałam w sklepie zoologicznym. Ruda kruszynka zagubiona w dostawie świnek morskich – od razu zwróciła moją uwagę. Była wtedy tak mała, że mieściła się na dłoni.
Szybko zadomowiła się w nowym miejscu – szybko też okazalo się, że jest bardzo rezolutna młodą damą. Lubi wylegiwać się na poduszkach, a nie cierpi rozczesywania kudełków.
Niżej widać Bazylię eksplorującą trawnik w ogródku, podczas wakacji.
Krótko po Bazylii do naszego stada dołączył Filip. Przyniosła go do sklepu jakaś Pani, twierdząc, że z jakiegoś powodu nie może dłużej mieć świnki morskiej. Dorosły samczyk, słusznego wzrostu – siedział sam w kącie małego akwarium osowiały, ze zlepioną w strąki sierścią. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Wykąpany i wyczesany rzeczywiście prezentował się olśniewająco.
Po niezbędnych przygotowaniach (nie planuję założenia hodowli zarodowej świnksów ;)) – Filip zamieszkał z Bazylią.
.
Tworzą teraz zgrany duet, piszczący wniebogłosy codziennie o świcie i żądający twardo: koperku i pietruszki. (Marchew… hmmm, może być. Buraki – ewentualnie. Liście mniszka – bardzo chętnie. Seler – jednym zębem… Mieszanka zbóż- to żółte będę jadła, tego obok – nie tknę. A ja sobie wybiorę te zielone, a resztę wyrzucę z miseczki. Sianko – a i owszem, byle dużo. Zjem, ale najpierw się na nim położę. Nie! Ze szczotką trzymaj się ode mnie z daleka!! Hej, przestań! Hodowałam ten kołtun! To był mój ulubiony! Zabierz ode mnie te nożyczki – gwałtu, rety! No dobrze, zielona trawka w charakterze przeprosin może być, ale nie rób tego więcej…)