To było tak. Kupiłam go zanim jeszcze dotarł do Polski. Zamówiłam, dotarł z Amazona. Przejrzałam. Przeleżał z 2 lata w szufladzie. Pochlapałam jedną czy dwie strony. Znowu porzuciłam. Ostatnio w czasi e porządków znalazłam go znowu, przejrzałam jeszcze raz. Coś tam porobiłam…i… przypomniała mi się baśń Andersena „Nowe szaty cesarza”. Pamiętacie ją? To ta, w której dziecko woła: „Król jest nagi”.
Takie mam właśnie wrażenie odnośnie Zniszcz ten zeszyt.
Król jest nagi! Nie ma to nic wspólnego z kreatywnością, ze sztuką, z doświadczaniem czegoś nowego, z odkrywczością. Oczekiwałam czegoś inspirującego, co wyzwoli jakieś pokłady artyzmu, pozwoli się otworzyć… tymczasem… Może za dużo oczekiwałam, ale po kilku wpisach poczułam się jakby ktoś nabił mnie w butelkę. Ok, paleta kolorów i rysowanie różnymi rzeczami było fajne, ale do diaska, co fajnego jest w przyklejaniu do kartki farfocli z kieszeni?
Nie, to nie dla mnie. Najprzyjemniejsze w mojej przygodzie z Wreck this journal było – dosłownie – wrzucenie go do ogniska.
So the story goes. I bought it before Polish version was published. I ordered it from Amazon. I looked at. It lays abandoned for two years in a drawer. I’ve stained one or two pages. Again I abandoned it. Recently, I’ve found it while cleaning my room, and looked through it again. I’ve made some pages but… it reminded me of Andersen’s tale „Emperor’s New Clothes”. Do you remember her? It’s the story in which a little child said about the emperor: „But he hasn’t got anything on,”.
That’s my impression of Wreck this journal.
The king is naked! It has nothing to do with creativity, with art, with the experience of some new challenge, with novelty. I expected something inspiring, which triggers some layers of artistry, something special … meanwhile… Maybe I expected too much, but after a few pages I felt like someone fool me. OK, color palette and drawing with different things were cool, but heck, what cool is with sticking pocket lint to a page?
No, it’s not for me. Most enjoyable with my Wreck this journal was – literally – throwing it into the fire.
Poniekąd dlatego nigdy go nie kupiłam, choć oczywiście myślałam o tym.
Myślę, że to może być dobre ćwiczenie dla osób, które faktycznie do tworzenia podchodzą z jakimś wielkim strachem i boją się eksperymentowania czy popełniania błędów. To może być (chyba?) jakaś pomoc w przełamaniu się – nauczeniu, że nie trzeba zawsze do tworzenia podchodzić jakby się tworzyło arcydzieło. Ale chyba tylko tyle…
Dla osób kreatywnych chyba nic specjalnie poruszającego czy odkrywczego tam nie ma?
Ciekawe, moja córka dostała ten zeszyt w ubiegłym roku na urodziny – i od razu miałam bardzo mieszane, zupełnie podobne do Twoich, odczuć. Nie widziałam w tym możliwości kreatywnego, ciekawego działania, raczej jakieś bezsensowne, nic wartościowego nie wnoszące pomysły. „powieś na sznurku”, „zlej wodą”… bardzo kreatywne…. Dobrze wiedzieć, że inni też widzą, że „król jest nagi”. A taka reklama wokół tej książeczki…
Kupiłam go parę tygodni temu dzieć, bo widziała na youtubie i się jej spodobał. Dla 6latki jak znalazł, czytamy co jakiś czas polecenia z kilka stron i dzieć kombinuje, jeśli jej się spodoba, co tu zrobić. Czasami jest to również walka dzieć z samą sobą, no bo jak tu np. rzucić książką o ziemię, albo zalać wodą :)
Mam wrażenie, że właśnie dla dzieci jest to fajna rzecz. Oczywiście widziałam kilka naprawdę kreatywnych wpisów w tych książeczkach wykonanych przez dorosłych, ale one by się zdarzyły i w pustym zeszycie, ich niezwykłość była zasługą autora, a nie książki. Zresztą, gdyby nazwać to zeszytem ćwiczeń, bardziej by to odpowiadało prawdzie, ale o ileż gorzej by się sprzedawało, prawda? :-)
Dla mojej Hani to było, tak myśle, dobre ćwiczenie z przełamywania strachu przed „błędem”, przed „zepsuciem” czegoś , przed zniszczeniem, uszkodzeniem… Jej to było potrzebne i dobrze się bawiła – bawiłyśmy się też oglądając w internecie bardziej kreatywne i „ładne” sposoby niszczenia. Ale to prawda, że to jest raczej „zeszyt ćwiczeń dla początkujących” :) A teraz się namnożyło co niemiara klonów tego, ostatnio widziałam „Nie jedz tej książki” i parę innych podobnych. Akurat taka moda nastała.