Stara Rzeźnia

…to jedno z moich ulubionych miejsc w Poznaniu. Ostatnio miałam okazję spędzić tam kilka godzin w przemiłym towarzystwie Guriany i Cynki. Hitem całej wyprawy stał się dialog:
– Idziemy tam?
– Nie, tam nie ma nic zardzewiałego.

.
A więc – szłyśmy tam gdzie było „dużo zardzewiałego”. Ryłyśmy w skrzyniach pełnych zdezelowanych zamków i w stosach zaśniedziałych platerów, przerzucałyśmy wspólnie pęki zardzewiałych kluczy i skorodowanych kłódek. Wygrzebywałyśmy stare, pożółkłe fotografie i zniszczone książki. Piszczałyśmy na widok cyferblatów i targowałyśmy się o zębatki.
Mimo deszczu było wspaniale… i intrygująco. Marzę o takim komplecie pięknych butelek…

A główeczkę może niekoniecznie, chociaż pięknie się prezentowała.

Po zaspokojeniu żądzy zakupów (a raczej po wydaniu wszystkich pieniędzy), uniosłyśmy nasze łupy do Republiki Róż. Najpierw oczywiście jeszcze raz przejrzałyśmy zakupy, nie mogąc się nacieszyć swoimi zdobyczami.

Swoje zakupy na blogach pokazały i Cynka i Guriana, a więc i ja podzielę się radością, jaką niewątpliwie przynosi wejście w posiadanie kilkunastu kluczy i zębatych kółek, wielkiej, metalowej litery M, kilku książek…


…oraz starej szuflady z przegródkami, pełnej rozlicznych zardzewiałości.

Krótko potem – w kawiarni odbyło się spotkanie Koła Gospodyń Miejskich i Podmiejskich – czyli scrapujących i craftujących Poznanianek i Wielkopolanek. Jak zwykle było wesoło i jak zwykle cudownie. Gorąca czekolada lała się strumieniami, obejrzano przyniesione prace, omówiono wymiany i wzniesiono toasty za Tima Holtza (oby jego stemple zawsze dobrze się odbijały).
Gwoździem programu była jednak – jak zawsze – literkowa wymiana. Tym razem wymieniałyśmy się przedmiotami na literę G. Więcej informacji na temat spotkania znajdziecie tutaj, na naszym grupowym blogu.
O swojej grzędzie i gnieździe pisałam już wcześniej, pokażę jeszcze Głębię Granatu – przepiękny komplet biżuterii który wylosowałam od Ani Decomani. Komplet wykonany jest z prawdziwych granatowych pereł i zapakowany jest w niesamowite pudełeczko – nie mam zdjęć, ale możecie je podejrzeć tutaj. Aniu, dziękuję kochana :) to będzie komplet na wielkie okazje :)

…it means Old Slaughtergouse. It’s a place in my city, where fleamarket and antique market is organized. Last weekend I spent there few hours with Guriana i Cynka. The greatest hit was the dialogue:
– Can we go that way?
– No, there’s nothing rusty there.
So – we went only where was something rusty :) We saw piles of rusty keyholes and keys, old books, antique photos, old padlocks and clocks parts. When we spent all money – we went to Republika Róż (Roses Republic) and we show each other what we’ve bought :) Cynka i Guriana has shown their stuff, so here you can also see mine – I love this old wooden drawer full of rusty things!
Then, we took part in our meeting – group of scrapping and crafting ladies from Poznań, suburbs and nearby villages – we know each other from the scrapbooking phorum. This time we swapped with things for a G letter. I showed there my gifts, and here you can see what I’ve got from Ania Decomania – great jewellery set called Mazarine Depth, which is on Polish for G letter :) It was packed in lovely box which you can see here.

It was great meeting!

Fotki / Photos

Ładna pogoda daje wiele okazji do robienia ciekawych zdjęć. Te zrobiłam ostatnio, a Krzysiek twierdzi, że przy takiej pogodzie świat wygląda jak teatralna scenografia.

11.jpg 12.jpg

13.jpg

Beautiful weather is a good occasion to do some nice photos. I made them lately, and Krzysiek claims, that during that weather everything looks like scenography in the theatre.

WOŚP

To chyba jedyny wpis na tym blogu, w którym słowa są zbędne :) Nikomu nie trzeba tłumaczyć, co to jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i co robiłam na 16 finale w Poznaniu. Większe wyjaśnienia prawdopodobnie przydałyby się naszym zagranicznym znajomym :) Może więc tylko, dla formalności dodam, że stronę główną WOŚP znajdziecie tu, a poniżej kilka fotek z poznańskiego finału i „Światełka do nieba”.

wosp.jpg wosp4.jpg

wosp2.jpg wosp5.jpg


The Great Finale of Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (The Great Orchestra of Christmas Charity) in Poznań. This is the greatest and the biggest charity project in Poland. At these last two photos you can see „Light to heaven” – it’s a great happening – we use fireworks, candles (even lighters or matches) to send an angels – in form of lights – to the heaven. If you use the links, which I included in this blog entry, you can read (in English) many information about this action. I donated some money and my blood for charity purpose and I spent deeply moving moments during this event….

Vivat Święty Marcin! / Vivat Saint Martin!

Patronami Poznania są święci Piotr i Paweł. Jednak najpopularniejszym poznańskim świętym jest – Święty Marcin. Wcielony do rzymskich legionów znalazł się w 338 roku w Galii, w mieście Amiens. Tam, zimą, jadąc na białym koniu, spotkał u bram miasta półnagiego żebraka, trzęsącego się z zimna. Wzruszony, rozdarł swój płaszcz i oddał jego połowę biedakowi. Tyle z hagiografii :) Całą historię znajdziecie tutaj.

W Poznaniu znajduje się ulica Święty Marcin, której imieniny obchodziliśmy dzisiaj.

marcin.jpg

Skąd ta nazwa? W XII wieku niedaleko kościoła Świętego Marcina w Poznaniu powstała osada zamieszkiwana oprzez rzemieślników, nazwana od ich patrona. W 1797 roku włączono ją w granice miasta. Prowadząca do niej droga stała się ulicą (jedną z największych w mieście) i od nazwy osady uzyskała nazwę – Święty Marcin. W czasach PRL została – a jakże – przemianowana na ulicę Armii Czerwonej, jednakże Poznaniacy mimo to nazywali ją Świętym Marcinem.

Tradycyjnie w dniu 11 listopada (to dzień pogrzebu świętego) – przez Poznań przechodzi korowód, a na jego czele, na białym koniu, w długim, biało-czerwnym płaszczu przejeżdża święty Marcin. Prezydent Poznania pod zamkiem wręcza mu klucze do miejskich bram, by mógł objąć władanie w Poznaniu. Samego Marcina nie udało mi się zobaczyć, jednak jego orszak był dobrze widoczny.

marcin2.jpg marcin3.jpg

marcin4.jpg marcin5.jpg

Potem Poznaniacy obchodzą imieniny swej ukochanej ulicy – pod zamkiem odbywają się koncerty i występy.

marcin6.jpg marcin7.jpg

marcin8.jpg marcin9.jpg

W tym dniu także każdy szanujący się Poznaniak objada się świętomarcińskimi rogalami.

rogale3.jpg Plakat powięcony rogalom :)

Zgodnie z legendą, kiedyś, proboszcz parafii świętego Marcina poprosił o dary dla biednych (ponoć miało to miejsce w 1891 roku). Jeden z poznańskich cukierników (ponoć nazywał się Józef Melzer) przyniósł na odpust 3 blachy słodkości i ofiarował je ubogim.

Tak powstały świętomarcińskie rogale – ich kształt ma symbolizować podkowę, zagubioną przez konia świętego (co, wedle historii, przyśniło się cukiernikowi).

Piecze się je z ciasta drożdżowego i wypełnia masą z białego maku i bakalii. Największym powodzeniem cieszą się te pieczone przez cukiernie posiadające certyfikat, który przyznaje specjalna kapituła. W tym roku takie certyfikaty przyznano 90 cukierniom. Znalazłam też w internecie informację, że co roku Poznaniacy zjadają około 300 ton rogali!

rogale.jpg rogale2.jpg

Znalazłam nawet przepis na nasze rogale.

Ciasto:

  • 1 kg mąki pszennej
  • 6 jaj
  • 0,5 kostki masła
  • 2 łyżki cukru
  • 50 dkg drożdży
  • 1 szklanka mleka

Nadzienie:

  • 1,5 szklanki cukru pudru
  • 200g migdałów i orzechów
  • 100g białego maku
  • śmietana

Drożdże rozpuścić w niewielkiej ilości mleka. Jajka utrzeć z cukrem i połączyć ze stopionym masłem. Nie przerywając ubijania, dodawać porcjami przesianą mąkę, mleko oraz wcześniej przygotowane drożdże. Ciasto wyrabiać do chwili, gdy zaczną pokazywać się pęcherzyki i wtedy pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Migdały, orzechy i mak zaparzyć, zemleć, utrzeć z cukrem i śmietaną aż do uzyskania gęstej masy. Wyrośnięte ciasto rozwałkować i pokroić na kwadraty. Na każdy z nich nałożyć porcję wcześniej przygotowanej masy, uformować rogaliki i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Wstawić do gorącego piekarnika i piec w temp. 220-250 stopni na złoty kolor.

.

My city – Poznań – has two patrons – Saint Peter and Saint Paul. But citizens of Poznań have their own favourite saint – it’s Saint Martin. According to a legend, he was, as a legionnaire, in Gaul, in the Amiens city. When he rode on white horse, during the winter, he met half naked begard. In the act of his mercy, he tore his coat in two pieces and one gave to the begard.
We have a street named Saint Martin, and each year in the day of 11th November we celebrate saint’s day of this street. At this day, Saint Martin on white horse lead a procession from Saint Martin’s Church through Saint Martin Street. There, before the Castle, he receive city keys from town clerk and for this day he reign a city. Then we have concerts and shows.
At 11th November all people eat our traditional Poznań Saint Martin croissant – they are baked only in my town! And the better croissants are from certificated cake shops. I’ve read that we eat 30 tons of croissants each year!

Today, because of the crowd, I didn’t manage to see the „Saint” himself, but I saw his procession. And, of course, I ate my saint Martins croissant – they were delicious!
I found the recipe for this traditional sweets.

Croisant dough:

  • 1 kg flour
  • 6 eggs
  • 0,5 butter
  • 2 spoon of sugar
  • 50 dkg leaven
  • 1 cup of milk

Stuffing:

  • 1,5 cup caster sugar
  • 200g almonds and walnut
  • 100g white poppy seeds
  • cream

Leaven mix with small amount of milk. Whip eggs with sugar and add melt butter. During whipping add flour in small portions, milk and leaven. Knead dough till bubbles appera and then leave in warm place to grow. Parboiled almonds, walnuts and poppy seeds, then grind and whip with caster sugar and cream. When dough grew pin it out with rolling-pin and carve up to squares. Put portion of stuffing on each square, form the croissant and leave in warm place to grow. Preheat oven to 220-250 Celsius degrees and bake until croissants will be in gold colour.

Gołębnik

Jakiś czas temu znudziły mi się piwne knajpki. Prawdopodobnie dlatego, że w czasie studiów pracowałam jako barmanka, nie lubię przesiadywania po nocach (chodzę spać z „kurami” :)). Drażnią mnie kłęby papierosowego dymu i tłumy ludzi. Rzadko gdzieś wychodzę, bo wolę spędzać czas w domu, z moimi zwierzakami i robótkami.

Ponieważ jednak czasami miło jest gdzieś wyjść, wpadłam na pomysł, by co tydzień w weekend wybierać się z koleżanką do jakiejś kawiarenki (oczywiście szybko okazało się, że niemożliwością jest znalezienie czasu raz na tydzień, więc wybieramy się rzadziej). Nie jem słodyczy, ale raz na jakiś czas mogę sobie zrobić taką przyjemność (oczywiście te zdjęcia zrobiłam przed przejściem na dietę).

Tak więc w jedną z niedziel zapoczątkowałyśmy tę tradycję – na pierwszy ogień poszła moja ulubiona knajpka – Gołębnik (oczywiście mieści sie koło poznańskiego Starego Rynku).

To Aga i ja przy naszych słodkościach…

golebnik.jpg golebnik1.jpg

… czekoladzie oraz muffinkach.

golebnik1.jpg golebnik7.jpg

Tym co mnie przyciąga do tego miejsca (poza pysznościami oczywiście) jest przemiły wystrój. Przytulny, swojski, domowy… i staroświecki.

golebnik3.jpg golebnik4.jpg

golebnik5.jpg

golebnik9.jpg golebnik8.jpg

 

A to ptasie pióra na papierowych kloszach lamp – wspaniały efekt, prawda?

 

golebnik6.jpg

 

.

I’m bored with pubs. When I was a student, I worked as a barmaid so today I don’t like pubs and I go to bed very early (don’t like to stay at night). Billows of funk and crowd irritate me now. Usually I spent spare time at home, with my animals and crafts, but sometimes it’s nice to go out.

I had an idea to start a new habit: once a week, on Sunday, I go out with my friend to a nice café. I rather don’t eat sweetes, but exception like this is ok :) Of course this photos were made before my diet. An, of course, I realize that I’m to busy to go out once a week, so we go out when we have some spare time, but regularly.

One Sunday we started our „new tradition” and we went to my favorite café – named Gołębnik (in Polish it means „dovecot”). You can see photos from this nice, homelike and old-fashioned place and its delicious chocolate and muffins. At the last photo you can see feathers sticked on a paper lamp – isn’t it a lovely idea?

Mucha

Jeszcze do 11 listopada trwa w Poznaniu wystawa prac Alfonsa Muchy – najbardziej znanego przedstawiciela europejskiej secesji. Grafiki, pastele, rysunki, obrazy olejne, ale także książki, zdjęcia i biżuteria, a na zakończenie – krótki film o życiu artysty – wszystko to mozna zobaczyć w Centrum Kultury „Zamek”. Wystawa została zorganizowana przez The Mucha Foundation. Wszystkich, którzy jeszcze jej nie widzieli, zachęcam gorąco :) Ostatniego dnia wystawa czynna będzie do godziny 22:00 :)

mucha.jpg mucha1.jpg

mucha2.jpg mucha4.jpg

mucha3.jpg

Alphonse Mucha exhibition at the Zamek Cultural Centre, in Poznań, will be open until 11th November 2007. I was there lately because Mucha is one of my favourite artists. He is the most famous European artist of Art Noveau. Exhibition was organised by The Mucha Foundation and presents Mucha’s graphics, drawings, projects, oil paintings, books, photos, jewellery and short film about life Mucha’s life.