Nitka

…czyli cudowne miejsce które odkryłam w miniony weekend. Nitka – sklep i kawiarenka szyciowa.
Przy filiżance herbaty czy kawy można poprzeglądać szyciowe gazetki i książki…

…skorzystać z maszyny na miejscu, wziąć udział w warsztatach…

…i zrobić zakupy oczywiście :)

Wszędzie pięknie uszyte przedmioty, atmosfera przemiła, czekolada pyszna. W dodatku – dopuszczalne ekscesy w rodzaju „wezmę 12,5cm tego materiału i 18 tego”. Jeśli nie macie możliwości zajrzenia tam osobiście – polecam sklep on-line i fanpage na FB.


This is a place which I discovered last weekend – it’s cafe and fabric store Nitka („nitka” it means „thread” in Polish :) You can drink coffee or tea and browsing sewing magazine and books, use sewing machine or take part in sewing classes and workshops. Also – you can buy some fabrics and supplies. Everywhere beautifully sewn items, lovely atmosphere, delicious chocolate. In addition – the permissible excesses such as „I will take 12.5 cm of this fabric and 18cm of that.” And I recommend their on-line shop and FB fanpage.

Chwilowo… / Temporarily…

Chwilowo czekam na dostawę nowych włóczek (nie ma to jak utknąć w połowie, bo zabrakło żółtej :) więc kocyk nad którym pracuję (który miał być kocykiem, a jakoś wyewoluował w ogromniaste kocysko :) leży odłogiem.

Żeby nie zasypiać gruszek w popiele i nie marnować czasu – wzięłam się za coś następnego… Tak więc nadal: praca w toku :)

Czy Wy też macie rozgrzebane po kilka projektów jednocześnie?

Temporarily I’m waiting for my ordered yarns (great to stuck in the middle of work, when you lack of yellow yarn) so my blanket which I’m working on lies neglected (it had to be a small blanket but project evolved and now it’s huuuge blanket :)
I don’t like to waste my time so I started new project, so still work in progress :)
Do you also have so many project started in one moment? :)

Nad morzem / On the sea shore

Stale sobie wspominam mój króciutki, ale intensywny pobyt nad morzem. Było poszukiwanie rybackich łodzi  (odnalazły się w Kątach Rybackich – swoja droga jaka to urocza nazwa!)…

…przyglądanie się morskim stworkom…

…zbieranie skarbów wyrzuconych na brzeg…

…zabawy w piasku…

…i znalazła się nawet chwila na wymarzone szydełkowanie na plaży.

Zastanawiam się poważnie, czy nie uciec i osiąść w chatynce przy brzegu i zarabiać szyciem sieci tudzież zbieraniem bursztynów :D Wyobrażacie sobie sieci szydełkowane z kolorowej włóczki? :)

I’m stil thinking about my short trip to the seaside. I’ve searched for the fishermen’s boats (I finally found them in Kąty Rybackie), I admired sea creatures and looked for the treasures left on the beach, I drew on the wet sand and I even crocheted on the beach!
Now I think about living in small log cabin at the seashore and earning money by repairing net and gathering ambers :D Do you imagin nets crocheted with colourful yarn? :)

Kontakt / Contact

Uwielbiam takie spotkania – prawie jak z obcymi :)
5 rano, wychodzę z Dharmą na jej poranne siusiu. Na chodniku przed blokiem leży kawałek grubego patyka. Przy bliższych oględzinach patyk okazuje się być turkuciem podjadkiem. Przypominam, że znajdujemy się w środku ponad 500 tysięcznego miasta!
Turkuć stoi sobie spokojnie na chodniku, jedyne miejsce w pobliżu gdzie może „zejść pod ziemię” to spłachetek ziemi jakiś metr na półtora.

Odstawiam Dharmę do domu, i uzbrojona w aparat (a jakże) oraz słoik wracam po turkucia. Ze smutkiem podejmuję 2 trudne decyzje:

1. jednak nie będę go hodować i nie nazwę go Antoni (co za przykrość :/)
2. nie wypuszczę go do mojego ogródka (mimo że tam byłoby mu najlepiej), bo podżeranie moich lilii może wywołać między nami swego rodzaju napięcie :D

Ostatecznie po krótkiej sesji turkuć zostaje zapakowany w słoik i wyniesiony w bezpieczne miejsce…

…gdzie od razu postanawia zejść mi z oczu – wprost do podziemia…

…a ja po powrocie do domu zaczynam jednak żałować, że nie wypuściłam turkucia do ogródka.

Pal sześć lilie – ale ile z nas może pochwalić się własnym turkuciem o imieniu Antoni? :)

I jeszcze jedno. Jeśli widzieliście o 5 rano w osobę w przykusym, różowym szlafroczku, miotającą się po ulicy z aparatem i słoikiem – to nie okazujcie zdziwienia – to tylko ja :) (a tutaj garść informacji o turkuciu).

I love these kinds of meetings – maybe not with aliens, but almost  :)
5 in the morning, I go with Dharma for her morning pee. On the sidewalk in front of the block is a piece of thick stick. On closer inspection – stick turns out to be mole cricket! Remember, we are in the middle of the city over 500 thousand citizens!
Mole cricket is standing quietly on the sidewalk, the only place nearby where he can „go underground” it’s a piece of land with an area of ​​one meter per meter.

So I escorted Dharma to the house, and armed with a camera (of course!) and a jar I came back for an insect. Then, with sadness, I undertake two difficult decisions:
1. I will not grow him and won’t name him Anthony (what a pain :/)
2. I will not let him go into my garden (although there would be his best), because nibbling of my lilies can cause between us,let’s say, a kind of tension :D
Finally, after a short photo session mole cricket is packed in a jar and raised in a safe place… where he immediately decides to go out of my sight – straight to the underworld … and I’m back home but I begin to regret that I didn’t released him in the garden.

To hell with my lilies – but how many of us can boast its own mole cricket named Anthony? :)

And one more thing. If you’ve seen about 5 am on the street the person in skimpy pink housecoat with a camera and a jar – don’t panic, it’s just me :) (and main information about the mole cricket you can find here).